Tuesday 18 September 2012

Azyl

Po 1,5 tygodnia intensywnego zwiedzania nasi indyjscy przyjaciele postanowili dac nam szanse na odpoczynek od zgielku,gorca i kurzu. Zabrali nas w gory. Kodaikanal to moj maly raj na ziemi. Totalne odludzie gleboko w gorach otoczone przez indyjska dzungle. Zamieszkalismy w domku z ktorego roztaczal sie niesamowity widok: male miasteczka miedzy gorami, wszechobecna gesta mgla, dzungla ktora nigdy nie zasypia a pod nosem " zakazany las", ktorego noca nikomu nie polecam odwiedzac. Generalnie w nocy nalezy siedziec w pokoju,ze wzgledu na grasujace dzikieswinie bizony, weze i dzikie koty. Nasze lokum bylo jak z bajki. Wielkie lozka, przestronna kuchnia i kominek, ktory rozpalalismy kazdego wieczora bo bylo tak zimno. Najwiekszym atutem byl jednak podwieszany wiklinowy bujany fotel. Wsytarczylo otworzyc drzwi na taras, zasiasc w nim i godzinami podziwiac nature. Stoczylismy kilka powaznych bitew o to czyja jest teraz kolej na relaks :)
Bedac tak blisko dzungli nie moglismy jej nie odwiedzic. Robi ogromne wrazenie. Ilosc roslin i zwierzat przyprawiao zawrot glowy. Niestety jeszcze nie spotkalam tygrysa ale pracuje nad tym :)
6 km od naszego lokjum zaczynala sie jakakolwiek cywilizacja, jezdzilismy tam codziennie na posilki-probowalysmy z Ola jedzenia w wielu miejscach ale tybetanska kuchnia podbila nasze serca, przynajmniej raz dziennie musielismy zjesc posilek robiony przez tybetanskich kucharzy. 
W miasteczku bylo kilka atrakcji, jednak ja najbardziej zapamietam przejazdzke konna i dwuosobowym rowerem. Ja i Beona koniecznie musialysmy zaliczyc przejazdzke konna. Na poczatku bylo calkiem milo. Dosiadlysmy dwoch wychodzonych rumakow i ruszylysmy prowadzone powoli przez ich wlascicieli. ok 400 m po starcie monsun postanoiwil o sobie przypomniec. Przemoklysmy totalnie w przeciagu minuty ale niezrazone jechalysmy dalej. W drodze powrotnej wlasciciel mojego konia zapytal czy chcialabym jechac szybciej, jak to ja stwierdzilam-jasne. Nie przyszlo mi tylko do glowy, ze zostane sama na sam ze zwierzakiem, ktory okazal sie dialblem wcielonym. Gdy tylko poczul ze to ja trzymam wodze ruszyl galopem przed siebie-wrazenie niesamowite. troche zbyt gwaltownie probowalam go zatrzymac, wiec zlosliwie stanal na tylnich nogach. Postanowilam z nim powalczyc i po kilku chwilach i malej szarpaninie udalo mi sie go okielznac. Jak juz sie dogadalismy moglam znow ruszyc galopem, i trumfalnie dojechalam do konca trasy. 
Nastepna byla przejazdzka rowerami. ruszylismy we czworo na 3 rowerach na okolo jeziora. W trakcie przejazdzki zmeczeni zrobilismy sobie przerwe na swieze kokosy. W momencie gdy juz troje z nas mialo co pic sprzedawca zrobil sie siny i zaczal krzyczec na nas bysmy uciekali. Okazalo sie ze z dzungli wybiegl bizon i ze akurat my jestesmy na jego trasie. Niewiele myslac porzucilismy rowery i schowalismy sie za najblizszym samochodem. Zwierze na szczescie nie zdazlo nas zauwazyc i pobieglo dalej w kierunku miasteczka. Chyba nikt nie ucierpial ale ruch zostal na chwile totalnie sparalizowany.

Widok z naszego domku
W drodze do dzungli

1 comment:

  1. W końcu jakieś posty! Dżungla na pewno zrobiła ogromne ważenie. Z Twojego opisu to musiał być wspaniały widok. Życzę jeszcze wielu tak ciekawych przeżyć.

    ReplyDelete